Ostatnio mam trudny czas. Trudny, bo nawarstwiło się dużo obowiązków - wystąpienie na konferencji, live, warsztaty, nowe klientki, opiekunka na urlopie, a tu jeszcze trzeba ciągnąć bieżące sprawy biznesu, dom i dwoje małych dzieci.
Jest mi trudno. Czuję frustrację, bo brakuje mi czasu żeby zadbać o siebie - paznokcie wymagają opieki, ciało prosi się o jakiś wysiłek. Razi mnie nieporządek (wg mojej definicji, bo wiele bliskich mi osób, czytaj - mąż, absolutnie się ze mną w tej materii nie zgadza) - mieszkanie wymaga gruntownych wiosennych (tak, tak, jak bardzo spóźnionych) porządków. O męża też przydałoby się zadbać i spędzać razem trochę więcej czasu. I nawet krótkie chwile spokoju na balkonie, z kawą i książką (no... "kindlem") nie są w stanie pomóc na dłużej.
Nawet wpadłam w spiralę samoobwiniania - jak to, ja, coach, promotorka harmonii, doświadczam takiej “nierównowagi”? Jak mogę pisać o tym, wymądrzać się o work-life balance i stawianiu najważniejszego na pierwszym miejscu - kiedy teraz sama doświadczam z tym problemu?
Innymi słowy - jak to, ja, coach, promotorka harmonii, zdrowia psychicznego, wiary w siebie, pogody ducha - śmiem się czuć źle??? Jak śmiem nie radzić sobie ze wszystkim - domem, rodziną, synkami, rozkręcaną właśnie własną firmą, mężem, sobą samą, powrotem do formy po dwóch ciążach, klientami, newsletterami, blogami, facebookami, lajkami, lajwami, konferencjami, zasięgami, instagramami, linkedinami, stronami internetowymi, rosołami, dietami bezmlecznymi, zdrowym odżywianiem, 4 różnymi śniadaniami codziennie (każdy je co innego), wycieraniami blatów i stołów 3 razy dziennie, spacerami, pieluchami, odpieluchowaniami, zapisami do przedszkoli, nieprzespanymi nocami, drzemkami, usypianiami, zabawami, rozwojami… i jeszcze przyjemnościami??? No jak?
Ogromną ulgę poczułam, pisząc to wszystko. Ogromną ulgę.
Chyba ekran mojego laptopa i google docs przejęły znaczną część ciężaru na mych barkach, gdy spisałam te słowa czarno na białym. To raz. Bum. Lekcja numer jeden. Gdy mi ciężko, warto sobie spisać, co mam na głowie.
A dwa - sama zdałam sobie sprawę z (poczekajcie chwilę, idę wrzucić warzywa do rosołu… ok, dzięki że poczekaliście - już jestem) ze śmieszności i nierealności moich oczekiwań. Uffffff… to chyba jednak można czasem czuć się źle. Chyba nawet coach od czasu do czasu ma prawo sobie ponarzekać ;) czasem po prostu dążenie do równowagi jest trudne. Może nawet bardzo trudne. I może nie warto nakładać na siebie kolejnego obowiązku dążenia do równowagi, gdy już tych obowiązków i tak jest nadmiar. Czasem po prostu jesteśmy w nierównowadze. I tak po prostu jest - i nie ma sensu z tym walczyć. I to, że jesteśmy w nierównowadze, to nie znaczy, że coś z nami "nie tak". Że coś się nie udaje. Tak po prostu się zdarza.
Pomyślałam sobie, że (najważniejsze?) - po trzecie - kryzysowe momenty, od czasu do czasu, mają swoją ważną rolę. Dają mi znać, że potrzebuję coś zmienić. Że gdzieś w priorytetach codziennych przydałaby się jakaś podmiana. Że skoro już mi naprawdę ciężko, siły i cierpliwości nie starcza - to nie koniecznie znaczy, że mam szukać w sobie jeszcze więcej siły i cierpliwości... tylko że może nadszedł czas, że moje siły potrzebuję zregenerować.
I taki wniosek na koniec tych trzech lekcji. Bonusowy wniosek :) Żeby był balans, musi być chwilowa nierównowaga. Jak linoskoczek na linie - nie stoi przecież nieruchomo. BALANSUJE. Gdy idziemy do przodu, czy po linie, czy gdziekolwiek indziej (no ja przecież po linie nie chadzam codziennie ;) - przenosimy ciężar raz z jednej strony na drugą, z drugiej na pierwszą i tak dalej. I taka chwila gorszego samopoczucia to pewien wskaźnik. Daje mi znać, że warto przenieść mój ciężar na drugą nóżkę. Czy trzecią, czy czwartą. Bo punktów oparcia może w naszym życiu być kilka.
W moim przypadku - potrzebowałam dać sobie chwilę oddechu, odpuścić, wyluzować. Ucieszyć się z tego, że to mam prawo czuć się źle. Ale też potrzebowałam trochę mniej czasu spędzać na dbaniu o innych, a trochę więcej - o siebie. Żeby po jakimś czasie znów przenieść ciężar na inną stronę i na przykład móc rzucić się w wir pracy!
I w ten sposób, balansując, idę do przodu. Taka jest moja harmonia. Bo myślę sobie, że całkowita równowaga jest możliwa tylko, gdy stoimy w miejscu. Gdy idziemy - balansujemy. Mniej lub bardziej, ale balansujemy.
A jak u Was? Balans, harmonia czy równowaga?
Comentarios